Drogami Armenii, cz. 4


Jaki piękny za nami dzień! Piszę krótko, bo jestem strasznie śpiący. Byliśmy dziś po mszy i śniadaniu w niezwykłym miejscu – w Zwartnoc, gdzie architekci VII w. wznieśli niezwykłą katedrę w kształcie ogromnej rotundy o wysokości 50 m., a potem w ormiańskim „Watykanie”, czyli w Eczmiadzynie, gdzie rezyduje patriarcha Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, inaczej katholikos. Eczmiadzyn to nie tylko wizyta w pałacu Patriarchy i w świętej katedrze z 302 r. (sic!). To także modlitwa przy relikwiach św. Hripsime, męczennicy z czasów Dioklecjana, w dedykowanej jej świątyni na przedmieściach Eczmiadzynu oraz zakupy w sklepie przykatedralnym. Mam w końcu swój piękny, drewniany chaczkar.

Te punkty programu zajęły nam czas do godziny 13.00. Potem wróciliśmy do Erywania na przepyszny obiad we włoskiej, eleganckiej restauracji (dwie sałatki, grilowana pierś z kurczaka z ryżem oraz pyszne lody z opiekanym jabłkiem, przysmak zimno-ciepły i słodko-cynamonowy, do tego woda z lodem). Potem około 300 m na Plac Republiki, gdzie Garik zaprosił nas (nieliczne osoby nie miały już siły i wróciły do hotelu...) do Muzeum Historii Armenii. Świetna kolekcja, która pokazuje bogactwo kultur zamieszkujących od tysięcy lat Wyżynę Armeńską. Od pradawnej epoki brązu, przez zabytki państwa Urartu, przez chrześcijańskie średniowiecze Armenii po wieki XIX i XX, oraz proces uwalniania się spod zwierzchnictwa tureckiego i dążenie do wolności i niepodległości: przedmioty użytkowe, rękodzieło, rydwany, ceramika, ozdoby, stroje ludowe, mapy, zdjęcia... Prawie wszystko podpisane jedynie po ormiańsku. Dobrze, że Ormianie używają dziś chociaż cyfr łacińskich – łatwiej odgadnąć, z jakiego okresu pochodzą eksponaty.
Potem trzy godziny wolnego (miałem czas, żeby pofotografować dalsze części centrum, wykąpać się, wyspać) i o 19.30 przejazd do eleganckiej restauracji w Domu Kompozytorów na doskonałą kolację. Co jedliśmy? Otóż na stole wpierw pojawiły się półmiski z sałatkami, czymś w rodzaju palestyńskiej pasty z ciecierzycy, pomidory i ogórki z fantastycznymi chipso-podobnymi grzankami, lawasz i inne rodzaje pieczywa. Potem wniesiono kawałki dobrej pieczeni w ziołowym sosie i ziołowe frytki (pycha!). Na koniec wybór owoców – melonów, jabłek, pomarańczy i winogron – oraz kawa z kardamonem albo miętowa herbata po ormiańsku. Aaa, zapomniałbym o dobrym winie! Właścicielką „Restaurant Club” okazała się wokalistka operowa o wdzięcznym imieniu Lusija (Łucja), która specjalnie dla nas zaśpiewała koncert ormiańskich pieśni. Usiadła potem z nami i naprawdę poczuliśmy się jak na rodzinnej kolacji wśród bliskich. Ormianie potrafią stworzyć wspaniały klimat. Kolejny dzień czujemy się tu bardzo dobrze...

Dzień zakończyliśmy wizytą na Placu Republiki, gdzie codziennie od 21.00 do 23.00 odbywa się pokaz grających, bajecznie podświetlonych fontann. Radosny tłum pięknych ludzi, wspaniała muzyka, iluminacje, które zapierają dech w piersiach.

A teraz, po streszczeniu dwóch dni pielgrzymki, czas spać. Dobranoc, przyszły Czytelniku...

Komentarze