Rano spacer na zakupy do osiedlowego sklepu. Mijam kolesi, którzy od pewnego czasu mają w zwyczaju popijać piwko ukryci za murkiem między blokami. Jeden z nich to mój dawny kolega z lekcji religii (gdy odbywały się one jeszcze w salce katechetycznej przy naszym kościele, a my byliśmy piękni-kilkuletni...). Już od kilku dni próbuje mnie zaczepić, ale ratują mnie słuchawki od empeszki. Nic nie widzę, nic nie słyszę, nic nie wiem...
- Gościu... - burknął. Ignoruję... Facio nie zniechęca się:
- Hej, ty! - a jako, że nie odpowiadam i idę z siateczką dalej, odwraca się on do piwnych kompanów i mówi tak, żebym mógł usłyszeć (jeżeli słuchawki nie zagłuszą):
- Ten gość, ku..., mówi w języku elfów - i ch.. .
Idę dalej ale z trudem opanowuję śmiech. Czyżby TVN znowu powtarzał Rozmowy w toku o zapachu wypłowiałej myszki?
Po południu na przemian śledzę relacje z Moraw, gdzie miała miejsce tragedia kolejowa naszego EuroCity, z Gruzji, do której mam za tydzień lecieć, ale wcześniej zrobiły to carskie aeroplany i z otwarcia "Olimpiady" w komunistyczno-hedonistycznych Chinach. To ostatnie robi wrażenie, ale jeżeli mam porównywać, wolę filmowy zapis z otwarcia "Olimpiady" w 1936 roku w Rzeszy Hitlera. Tak, ten Pekin mogę porównywać tylko z "Olimpiadami" w innych autorytarnych państwach...
Berlin 1936 - Moskwa 1980 - Pekin 2008. Wstyd... Każecie nam się zachwycać propagandowymi spektaklami tyranów? Dziękuję, nie skorzystam.
Komentarze
Prześlij komentarz