Dobrze, że zajrzałem dziś na Facebooku do aplikacji "Tego dnia", bo znalazłem swoje unikalne wspomnienia z wyprawy sprzed pięciu lat, z mojej przygody, którą nazywam Osiem dni w Tybecie. Oto, co przechował Facebook. Właśnie 15 listopada 2011 wróciliśmy do Nepalu, a zatem otworzyła się możliwość korzystania z Fejsika, bo przecież w ChRL FB nie działa. I wtedy zebrałem swoje wspomnienia, notatki, zdjęcia. Oto fejsowa relacja (zachowuję oryginalną pisownię):
D[zień]. 1. Lot z Katmandu do Lhasy w Tybecie przebiegł bez problemów. Niesamowite widoki Mt Everestu i innych 8-tysiecznikow. Zabawna akcja zbierania paszportów od chińskich turystów przez towarzyszy partyjnych na pokładzie. Koniec wycieczki - koniec wolności. A my zaczęliśmy wizytę w Tybecie od podziwiania niesamowitej infrastruktury. Chiny to nowoczesne i złowrogie państwo. Tak je widać z Tybetu.
Na
wyprawie do Tybetu do naszej polskiej Piatki Wspanialych dolaczono dwie
turystki z Chile - Bárbare i Paule. Nie spodziewalem sie, ze znajde tu
kolejne bratnie dusze. Nasza trojka stala sie nierozlaczna. Z
dziewczynami laczy mnie i szczegolna podroznicza pasja, i wartosci, i
fascynacja, i gusta... To taka wzajemna milosc (bardziej "amar" niz
"querir"), ktora na pewno przetrwa lata, bo hartowala sie w Tybecie.
Cecha charakterystyczna naszych hoteli w Tybecie? Okresowe dostawy pradu i cieplej wody, brak ogrzewania (z wyjatkiem wyjatkiowego hotelu w Xigatse), niezmieniane posciele i podejrzane reczniki. Ale i tak bylo zaje....
D.2. Caly dzien w Lhasie, stolicy Tybetu. Wpierw wspinaczka po dziesiatkach schodow (z wys. 3650 do ok. 3800 m npm - zadyszka, mroczki, szalejace serducho, bo nie bylismy jeszcze przystosowani do takiej wysokosci), a potem odkrywanie tajemnic palacu Dalaj Lamy. Wlasciciel jest na wygnaniu. Palac to dzis niestety chinskie muzeum, ale odwiedzaja je setki poboznych pielgrzymow - barwny, ubogi tlum z mlynkami, modlitwa.
Po
dobrym, pozywnym obiedzie kolejna czesc zwiedzania: najwazniejsza w
Tybecie swiatynie buddyjska, Jokhang (piekne zlociste dachy, atmosfera
jak w Szkole Czarodziejow na leguinowskiej Wyspie Roke z Archipelagu,
zapach masla z mleka jaka, tajemnica Dharmy) oraz niezwykly targ w
naszej dzielnicy Barkhor. Mijajac liczne chinskie patrole wojskowe
nucimy "Marsz Imperialny" ze Starwarsow... Kolacja, noca 1 C w pokoju.
D.3.
Cholernie zimno w nocy, ale jakby coraz mniej cholernie. I coraz
latwiej sie oddycha. Mam swietnych kompanow w pokoju - Tomek i Krzys to
kompani, z ktorymi nigdy usmiech nie schodzi z twarzy, a bywa, ze i
(znikajacy na himalajskiej diecie) brzuch trzesie sie ze smiechu.
Kompani maja rozne dolegliwosci wysokosciowe - bol glowy, opuchniecia,
siniaki, brak apetytu. Na tych wysokosciach nie pije sie kawy, alkoholu. Trzeba sie tu szanowac, bo nikt nie moze przewidziec, jak jego organizm
zareaguje np na 4 lub 5 tys metrow. Ja czuje sie tu jednak jak
Wcielenie Buddy pt Mlody Bog. Swietnie na mnie dziala jasne slonce i
prawie granatowe niebo oraz wegetarianska dieta.
Drepung to klasztor polozony malowniczo na zboczach himalajskiego
przedgorza. Wedrujemy labiryntem uliczek, korytarzy. Zapach jaczego
masla ofiarnego wielu odstrecza, ale inne niz wech zmysly z
przyjemnoscia penetruja klasztorny swiat - barwy, ksztalty... Wyobraznia
dziala tak mocno, ze co noc mamy przedziwne sny. W klasztorze Sera
ogladamy dysputy mnichow.
D.4.
No i opuszczamy nasza komnate w Palacu Panche Lamy - komnate
krioterapii. Ruszamy w 250-kilometrowa podroz do Gyantse, miasteczka
polozonego na prawie 4 tys m. Piekna trasa, wysokie przelecze - Kora La
5010 m i Kamba La 4794 m. Mrozne jezioro Yamadroke, jazda na jaku,
doswiadczenie tybetanskiego kibla (dziura w ziemi, brak scian miedzy
itp.).
W
koncu rzadziej spotykamy aparat represji. Najwiecej wojska, policji,
palek, tarcz, paralizatorow i innych elementow pokazu sily widzielismy w
Lhasie. Na prowincji co pewien czas zatrzymuja nas na check-pointach.
Wiemy, ze gdzies w gorach sa obozy koncentracyjne. Z drugiej strony
imponujaca szosa przez Himalaje, swietne oznakowanie, dobre auta. Widac
tez wzgledny egalitaryzm, wieksza zamoznosc wsi ChRL niz w Nepalu
C.d.
Docieramy do Gyantse (3950 m), gdzie zatrzymujemy sie w prostym,
przasnym, dosc chlodnym hotelu. Potem spacer, odwiedziny w malej
buddyjskiej swiatyni, nieudana proba zdobycia tutejszej twierdzy,
obserwacje zycia mieszkancow, nieudany posilek w niechlujnej restauracji
(ohydny naan, paskudna zupa, ktora po doprawieniu przez Krzysia i Toma
stala sie jeszcze bardziej niejadalna). Wieczorem mala herbaciana
imprezka.
Noc trudna, sny dziwne, bol glowy. Mamy mala ale dotkliwa chorobe wysokosciowa. A potem nastaje dzien piaty...
D.
5. Skromne ale pozywne sniadanie. Potem niespodzianka - niesamowicie
ciekawy zespol klasztorny Kumbum ze stupa Pholkor. Z kazdym klasztorem,
kazda swiatynia jestesmy coraz bardziej zaskoczeni. Czuda, nasz
przewodnik, z buddyjskim spokojem i beznamietnoscia, z usmiechem
czlowieka Wschodu, wprowadza nas w swiat estetyki i duchowosci Tybetu.
Wspinamy sie na stupe, potem male zakupy i ruszamy przez Tybet do
Xigatse.
c.d.n.
Komentarze
Prześlij komentarz