Edward Derdziński (1899-1973) | dziadek, którego nie poznałem

Mój dziadek Edward w mundurze Wojska Polskiego z Gwiazdą Przemyśla na piersi.
Może ktoś poznaje jego kolegów? Zdjęcie z ok. 1920 (?)


Dziadek mój, Edward Derdziński urodził się 6 czerwca 1899 w podprzemyskiej wsi Przekopana (miała ona charakter typowo rusiński i Derdzińscy należeli w niej do nielicznych rzymskich katolików, Polaków) jako syn przybyłych z Krysowic i Hussakowa, Franciszka i Domiceli Derdzińskich. Następnie chodził do szkół w Przemyślu. Do 1914 ukończył szkołę powszechną i dwie gimnazjalne (np. od 1912 był uczniem klasy 1A w C. K. Gimnazjum w Przemyślu z wykładowym językiem polskim, gdzie był notowany jako uzdolniony uczeń). 
 
Gwiazda Przemyśla mojego dziadka miała numer GP I 3092
 
Wyciąg z listy kawalerów Gwiazdy Przemyśla

W lipcu 1915 został przyjęty do służby kolejowej w Przemyślu jako pracownik sezonowy i w latach 1917-18 należał do tajnej organizacji niepodległościowej w kolejach austriackich. Dnia 1 listopada 1918 wstąpił ochotniczo do wojskowej kompanii kolejowej. Za obronę Przemyśla przed Ukraińcami w listopadzie 1918 otrzymał prestiżowe odznaczenie "Gwiazda Przemyśla" (GP I nr 3092 - patrz obok). Dnia 15 maja 1919 był "reklamowany" do pracy w Polskich Kolejach i pracował w Przemyślu do 4 lutego 1920. 
 
Choć dziadek walczył o Przemyśl z Ukraińcami, a potem prowadził polską misję edukacyjną w ukraińskiej wsi, to nigdy nie słyszałem nic złego w domu o Ukraińcach
 
Dnia 5 lutego 1920 został powołany do 38. Pułku Piechoty Strzelców Lwowskich w Przemyślu, gdzie pełnił służbę jako podoficer zawodowy w stopniu starszego sierżanta. Prawdopodobnie brał udział w kampaniach wojny polsko-bolszewickiej 38. Pułku Piechoty. Był podoficerem zawodowym w Przemyślu do 1929 roku. Ożenił się z moją babcią, Heleną Dziopakówną ok. 1923. 
 
W latach 1923-1927 Edward Derdziński zakładał, a potem współprowadził czytelnię Towarzystwa Szkoły Ludowej w rdzennie ruskiej (ukraińskiej) wiosce Przekopana. Rodzina w 1927 przeniosła się z Przemyśla do Łańcuta, a w marcu 1929 dziadek został przemianowany na urzędnika administracji wojskowej z przydziałem do Powiatowej Komendy Uzupełnień w Łańcucie. Pracował tam jako kancelista, a PKU Łańcut było też adresem rodziny (czyżby mieszkali w jakimś służbowym wojskowym mieszkanku w Łańcucie?). Według przekazów rodzinnych babci nie odpowiadało przemyskie towarzystwo, w którym obracał się dziadek – chciała go odseparować od pijących kolegów (co ważne, według przekazów rodzinnych problem z alkoholem miał jego ojciec, pradziadek Franciszek, co było udręką prababci Domiceli – po śmierci pradziadka uciekła z Przemyśla do Sanoka). Z alkoholem związane są takie rodzinne anegdotki. Jak pisze mój kuzyn Andrzej: "dziadek miał swoje numery. Kiedy mu oferowano wódkę, to babcia w jego imieniu odmawiała tymi słowami: "On już wypił swój kontyngent". Z dużo wcześniejszych lat jest historia, jak to kolesie dziadka odwozili go po popijawie taksówka do domu, wysiadali – taksówka czekała – opierali dziadka o ścianę, pukali do drzwi i szybka tą taksówką zmykali, zanim babcia miała szanse otworzyć drzwi i im powiedzieć, co o nich myśli… Dziadek Edward to cala osobna historia. Skromny na pewno, nikt nigdy od niego nie słyszał o udziale w obronie Przemyśla. Jednak cichy nie zawsze, chyba że przy babci, która go trzymała krótko" (z korespondencji z kuzynem). 
 
31 grudnia 1932 urodził się ich najmłodszy syn, mój tata, Stanisław Derdziński. Rodzina nazywała go „Żabunia”. Z tym też jest związana ciekawa historia, bo w dokumentach napisane jest, że tato urodził się 1 stycznia 1933. Urodził się w domu, nie było świadków poza rodzina, wiec babcia przesunęła date urodzin o jeden dzień, żeby go wzięli do wojska o rok później, bo pobór był według rocznika (druga ciekawostka jest taka, że przez pomyłkę kamieniarz dodał tacie jeden dzień życia – tata zmarł 22 marca 1988, a na nagrobku jest 23 marca – więc wszystko się chronologicznie wyrównało). Od maja 1933 dziadek Edward pracował w Związku Rezerwistów Koło Łańcut jako sekretarz. W 1937 roku przyznano mu zaszczytny Brązowy Krzyż Zasługi
 
Nie wiem, czy dziadek zdążył odebrać swój Brązowy Krzyż Zasługi
 
Z opowieści babci Heleny wiem, że we wrześniu 1939 cała rodzina (z czterema synami – mój tato miał wtedy 6 lat) ewakuowała się z wojskiem z Łańcuta w kierunku Równego. W Równem widzieli inwazję sowiecką. Dziadek Edward jako pracownik Powiatowej Komendy Uzupełnień, do tego starszy sierżant, był w mundurze Wojska Polskiego. Widząc, że nadciągają Sowieci babcia rzuciła: "Wolę zginąć pod Niemcem niż pójść w niewolę u Ruskich - to gorsze niż śmierć" i przymusiła dziadka do przebrania się w cywilne ubranie (podobno mundur wrzucił do rzeki, a przy okazji zniszczył wszystkie dokumenty). Być może dzięki temu dziadek uniknął losu podoficerów i oficerów z Ostaszkowa, Starobielska, Katynia… Powrót do domu nie był łatwy. Na Sanie w Przemyślu była linia demarkacyjna, a Sowieci przepuszczali ludzi na stronę niemiecka po okazaniu dokumentów. Babcia znalazła niewykorzystaną receptę. Żołnierz Armii Czerwonej popatrzył – bumaga z "żywą" pieczątką jest, nieczytelny podpis jest – puścił ich przez San. 
 
Wrócili do Łańcuta, który wkrótce Niemcy przemianowali na Landshut (tak brzmiała pierwotna średniowieczna nazwa). Z opowieści babci o łańcuckich Żydach przypomina mi się, historia piekarza żydowskiego, którego ludzie znienawidzili za to, że od razu podniósł cenę za chleb – chciał skorzystać na wojnie, a ostatecznie i tak zginął. Tato mój chodził w czasie okupacji do 8-letniej szkoły w Łańcucie. Wspominał, że chodził z kolegami pod łańcuckie koszary, gdzie żołnierze niemieccy dawali im cukierki. Babcia bardzo bała się wywozu do Niemiec na roboty – żartowała, że jak się zbliżali Niemcy, stawała tak, żeby wyglądać jak najbardziej licho. Jej brat, Jan Dziopek, nie miał tego szczęścia – trafił do Auschwitz, potem na Marsz Śmierci, do Mauthausen i Ebensee, gdzie z obozów koncentracyjnych wyzwolili go dopiero Amerykanie (o wujku Janku piszę tu: "Mój galicyjski krewny, Jan Dziopek"). Tato pamiętał, że w czasie wojny słuchali radia podziemnego, które zrobili sobie z użyciem „kryształka”. Podobno z braćmi miał tylko jedne eleganckie buty do kościoła. Chodzili na msze na zmianę. Malowniczo też tata opowiadał, jak w dzieciństwie jeździł na łyżwach, czyli płozach przywiązywanych do butów.
 
W 1945 wkroczyli Sowieci. Tata wspominał, że wjeżdżali grabiąc ludzi, mieli wiele zegarków na rękach, ubierali kobiece halki i udawali księżniczki. Zaczął się terror. Tato mówił, że Sowieci ustawiali mężczyzn przy płotach i strzelali do nich. Zaczęły się też grabieże na pożydowskich cmentarzach. Tata nazywał ludzi, kopiących groby w poszukiwaniu złota, „hienami”. 
 
Moja rodzina Derdzińskich z Łańcuta po II wojnie:
u góry stryj Kazek, Janek, Heniek i mój tato, Staszek. Siedzą: babcia Helena i dziadek Edek
 
Jednym ze starszych braci taty był wujek Janek Derdziński (ur. 1926 w podprzemyskiej Przekopanej). W czasie wojny, mając 17 lat został aresztowany przez Niemców i wywieziony do pracy przymusowej w Stalino (Donieck). Wujek opowiadał, że pod koniec wojny sypiał z pistoletem pod poduszką. W 1945 mając 19 lat trafił do katowni UB. W wyniku tortur w więzieniu w Katowicach osiwiał i stracił część zębów (według opowieści rodzinnych zamknęli go za kawały o Stalinie – wg dokumentów w katowickim IPN „napadł na milicjanta” oraz posiadał broń). Po latach, gdy dziadek, był z wizytą u wujka Janka we Wrocławiu, powiedział: "Zbrodzień ten, kto dzieciom wódke daję", bo kuzyni wybierali się na prywatkę z butelką wina, czego nie skrywali przed rodzicami. A wtedy wujek Janek odpowiedział swojemu ojcu: "Jak miałem 17 lat i mnie Niemcy aresztowali, to ty co mi przyniosłeś do aresztu? Papierosy!". 
 
Trzy pokolenia - wprawdzie jestem bardzo podobny do mojego śląskiego dziadka Jorglika,
ale mam też coś z dziadka Edka (a pośrodku mój tatko, Stanisław)

 
W Wigilię roku 1948 UB aresztowało moją babcię "za nielegalne przekroczenie granicy czechosłowackiej" – według przekazów rodzinnych za to, że razem z siostrą, Elżbietą Richtscheidową pomagały uciekać przez zieloną granicę ludziom Mikołajczyka. Inni mówią, że babcia z siostrą coś przemycały. Może obie relacje są prawdziwe? Po wojnie rodzina zamieszkała w pożydowskim domu na łańcuckiej Wisielówce (dziś przy ul. Mościckiego 42) Dom nazywał się "Fajerówka" i przed wojną był zapewne własnością Żyda Fajera (Feiera?), który w domu tym miał też sklep. Tato opowiadał, że w stodółce pod progiem znaleźli z braćmi skarby z żydowskiej synagogi. Niestety bojąc się zainteresowania milicji, pergaminy i księgi spalili, a srebrne lichtarze przetopili. Długo po wojnie krążyły jeszcze w naszych domach pożydowskie srebrne łyżki. Taki to był czas. W Fajerówce w latach 1959 - 1964 mieszkały jeszcze dwie inne rodziny. Po przeciwnej stronie korytarza mieszkała pani Kulawska, chyba wdowa, z synem (Jurkiem?), który chodził chyba do technikum chemicznego, i to od niego mój kuzyn Krzysiek nabrał zainteresowania chemią. Po tej samej stronie korytarza, za ścianą, mieszkała starsza kobieta (chyba nazwiskiem Nyczowa?), z dwoma wnukami (Adam i Andrzej) i mała (może dwuletnia w r. 1963) wnuczka Danusia. 
 
Dziadek Edward Derdziński zmarł w 1973, przed moim urodzeniem. Znam go tylko z opowieści i z moich badań. Może ktoś wie coś jeszcze? Proszę o kontakt.
 
Najpóźniejsze zdjęcie dziadka, jakie mam

Komentarze